Scorpions zagrali w Tarnowie! (FOTO)
access_time 2011-07-02 13:56:40
Takiego koncertu w historii Tarnowa jeszcze nie było. 1 lipca zespół Scorpions, który od ponad czterech dekad aktywnie działa na muzycznej scenie, przyjechał pożegnać się z polską publicznością właśnie do małopolskiego miasta.


Zachmurzone niebo, z którego w Tarnowie z przerwami podało od dwóch dni, zwiastowało, że publika obejrzy muzyczne show w miarę dogodnych warunkach. Niestety, już podczas supportu, jakim był polski zespół Kobranocka (uprzedzam wszystkie pytania – nie zabrakło hitu "Kocham Cię jak Irlandię"), zaczęła się mała mżawka, która z każdą kolejną chwilą przeradzała się w coraz mocniej padający deszcz. Mokra i – nie ma co ukrywać – dość chłodna aura (10 stopni w lipcu!?) nie przeszkodziła ponad 14 tysiącom osób z całej Polski (ale i nie tylko – pod sceną spotkaliśmy także dwójkę Czechów) w pożegnaniu legendy światowego rocka, która wystąpiła w składzie: Klaus Meine (wokal), Matthias Jabs (gitara), Rudolf Schenker (gitara), James Kottak (perkusja) i Paweł Mąciwoda (bas).

Zabudowa frontowa sceny miała aż 35,98 metrów długości. Głębokość sceny to 20 metrów. Dach sceny zamontowany został na wysokości 15 metrów. Na scenie znajdowały się również trzy ekrany. Łącznie miały powierzchnie 13x8 metrów.

- Przeżycie niezwykłe, świetnie zagrane dźwięki, które czuło się całym sobą - mówi prezydent Ryszard Ścigała, który tuż przed koncertem spotkał się z członkami zespołu. Jako muzykujący szef tarnowskiego samorządu otrzymał od nich nawet pamiątkowy prezent - elektryczną gitarę. - Bilety sprzedały się znakomicie, jesteśmy na plusie. Promocja miasta na arenie międzynarodowej oraz Polski niekwestionowana - dodaje prezydent Tarnowa.

Pożegnalny koncert w naszym kraju, jako element trasy "Get Your Sting and Blackout World Tour", był spacerem po całej historii grupy. Scorspions zagrali więc m.in. "Loving You Sunday Morning" i "Holiday" z płyty "Lovedrive" (szósty krążek w dyskografii), "The Zoo" z "Animal Magnetism" (siódmy album), "Send Me an Angel" z "Crazy World" (jedenasta płyta w dorobku), a także "Sting in the Tail", "The Best is Yet to Come" i "Raised on Rock" z ostatniego studyjnego krążka zatytułowanego "Sting in the Tail", którego premiera miała miejsce w ubiegłym roku.

Na długo zapamiętamy rzecz jasna cały koncert, jednak szczególnie wspominać będziemy popis perkusisty zespołu Jamesa Kottaka. Urodzony w Stanach Zjednoczonych muzyk, który dzięki podnoszonej platformie co jakiś czas wędrował kilka metrów nad scenę, wprawił publikę w swoistą ekstazę swoim około dziesięciominutowym solowym setem, w trakcie którego zaprezentował nie lada umiejętności. Owszem, perkusyjne solo Kottaka nie było niczym nowym dla tych, którzy śledzą pojawiające się od czasu do czasu na portalu YouTube.com filmiki z tejże trasy. Różnica w przeżyciu i zobaczeniu tego na żywo jest jednak ogromna. To trochę jak z oglądaniem filmu pornograficznego – niby wszystko widać, ale to nie to samo...

Pisząc o solówkach, nie można zapomnieć o pozostałych członkach zespołu, którzy również mieli swoje indywidualne wejścia. Wrażenie zrobiło gitarowe solo Matthiasa Jabsa w "Six String Sting". Do tej chwili mam przed oczyma to, co muzyk wyprawiał z gitarą.

Mniej więcej w połowie koncertu, kiedy wszyscy świetnie się bawili i wydawało się, że limit pecha tego dnia wyczerpany został przez nieprzychylną pogodę, przytrafiła się mała awaria. Fatum dotknęło sprzęt nagłośnieniowy, który nie wytrzymał przy bardzo szybkiej i mocnej kompozycji "Dynamite". Służby techniczne robiły co mogły, jednak Scorpionsi do samego końca prawie dwugodzinnego występu musieli zmagać się z przerywającymi i "przygłuszonymi" głośnikami. Pomimo tego, zarówno zespół, jak i publika, nie poddali się. Deszcz i chłód nie zepsuły gorącej atmosfery, a zanikający momentami głos Klausa uzupełniany był przez tysiące gardeł. Szacunek dla artystów oddać należy również za to, iż pomimo padającego mocno deszczu nie chowali się oni pod zadaszoną scenę, lecz równie często wychodzili na odkryty wybieg, co wręcz z histerią przyjmowane było przez fanów stojących w pierwszych rzędach. Za miły akcent uznać należy także dwa polskie zwroty wypowiedziane przez wokalistę w kierunku polskiej publiczności na początku piątkowego koncertu ("Dzień dobry Tarnów" i "Jak się macie?!").

Występ legendy rocka zakończył rzecz jasna bis. Scorpions zagrali w tej części, o ile mnie pamięć nie myli, "Still Loving You", "When the Smoke is Going Down" i "Rock You Like a Hurricane". Pojawiła się także chyba największa w dorobku niemieckiego zespołu kompozycja – "Wind of Change". Piosenka tak bliska sercom Polaków wykonana została niemal w całości przez publikę. Był to jeden z tych momentów, kiedy artysta stojący przed wielotysięcznym tłumem jest po prostu zbędny.

Tarnowski koncert, który zakończył pierwszą tegoroczną europejską część trasy (teraz, między 4 a 7 lipca, Scorpions dadzą trzy występy w Libanie, by 11 lipca wrócić na Stary Kontynent i zagrać w Berlinie), zapamiętany zostanie jako udane pożegnanie zespołu z polską publicznością, zespołu, który rozstał się z nadwiślańskimi fanami w strugach deszczu symbolizującymi łzy rozstania.

Foto: Mateusz Zaczkiewicz

Fotorelacja internautów - ZOBACZ - PRZYŚLIJ SWOJE ZDJĘCIE!

Zobacz także:

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A