Walentynkowe szaleństwo
access_time 2006-02-13 18:55:41
W redakcji dzisiaj wybuchła prawdziwa (zaryzykuję) intelektualna bitwa, pomiędzy dwiema osobami. Jedna twierdziła, że walentynki niosą w sobie wiele dobrego, druga, że wręcz przeciwnie. Nie będę ukrywał, że jestem po tej negującej tego typu zachowania stronie. Ba. Sam jestem jednym z uczestników sporu i czekam na odpowiedź mojej Drogiej Koleżanki. Mam nadzieję, że Naczelny nie będzie zły o to, że pozwolimy sobie na nieco prywatnej polemiki na łamach TNP.
Całe to zamieszanie w mediach jest raczej odpowiedzią na to, co sami sobie zafundowaliśmy, więc wszyscy podzielający moje racje nie powinni na tych właśnie wieszać win. Sklepy od podłogi po sufit obwieszone serduszkami, pluszowymi misiami z napisem "I love you" (niekiedy w tak przedziwnej formie, że dobra znajomość języka angielskiego jest konieczna do rozszyfrowania "grypsu"), "promocyjne" ceny kwiatów i cały galimatias mający wprowadzić nas w nastrój... wydawania pieniędzy. Kolejna okazja do tego, aby konsument pozbył się kilku kolejnych złotówek i zostawił w sklepie nie tylko chęć zrobienia innej osobie przyjemności, szkoda tylko, że to prawa rynku kształtują taką sytuację. Wszak zwiększona podaż jest wynikiem ogromnego popytu. W tym miejscu nie mam zamiaru ganić tych, którzy poddają się tej "tradycji", ale nie zamierzam patrzeć na to wszystko spokojnie, kiedy na sam widok mnie poprostu mdli.

Nie chodzi o słodycz czekoladek otrzymanych w prezencie, nie idzie o dobre chęci uszczęśliwiania innych, ale o sztuczność ich wykonywania. Walentynki w naszym kraju wcale nie zmuszają nas do zastanowienia się nad tym, czym powinna być miłość, jak wiele zawdzięczamy tej osobie, z którą obecnie spędzamy, bądź planujemy spędzić życie, ale są szansą i doskonałą okazją do kolejnego show, którego częścią sami jesteśmy. Kiedy w sklepach jubilerskich, czy też całkiem zwykłych punktach z upominkami (w tym momencie przypomniała mi się reklama w jednym z lokalnych mediów, gdzie pewna firma sugeruje, że 14 lutego jest dniem, kiedy kobiety kupują mężczyznom to i to, a mężczyźni takie i takie rzeczy wybierają dla kobiet) widzę młodych i nieco starszych mężczyzn, którzy pół godziny stoją przed ladą i zastanawiają się nad wyborem upominku, niekiedy bardzo drogiego, to jakoś na ich twarzach nie dostrzegam radości i pełni zapału, połączonego z budzącym podziw zaangażowaniem. Po mimice twarzy sądzę, że w głowie kłębią się myśli w stylu: "i znowu te... Walentynki", "kolejny wydatek", "skąd ja do licha mam wiedzieć, co ona chce", itp. Czy to jest dowód na przekazywanie idei obchodzenia tego dnia, jako niekoniecznie święto zakochanych, ale obdarzających siebie czymś niezwykłym? Jak dla mnie, to w całym korcu odczuć jest może jedno ziarenko radości i prawdziwego zastanowienia się, po co to, komu.

Czy w tym momencie "nie mamy dość plastiku"? Czy nie powinno być tak, że radość sprawiać się powinno w najmniej oczekiwanym momencie? Czy nie jest ważne, aby wyrażać swoje uczucia czynami, a nie prezentami i czy każda bzdurna okazja musi być wykorzystywana do zarabiania pieniędzy?

W tym dniu sprzeciwiam się też swojej drugiej połowie i mówię stanowcze nie! Wbrew złośliwym, to wcale nie boli.


%%br%%mat
Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A