- Jak to się stało? Kto... Kto to zrobił?
Roman M. podniósł głowę. - Nie wiem. Znalazłem go przed chwilą. Może jeszcze żyje... Trzeba zadzwonić na milicję! - spojrzał na żonę. - Proszę cię, zrób to! - drżące ręce schował do kieszeni kurtki.
***
- W jakich okolicznościach znalazł pan denata? - dowodzący grupą śledczą milicjant, w randze majora, przyglądał się stojącemu obok wysokiemu mężczyźnie. Nie wygląda na trzydzieści jeden lat - pomyślał. - Jasne, długie, lekko falujące włosy Roman M. nosił zaczesane na bok, w modny w tamtych czasach sposób. Ciemnoczerwony, kaszmirowy golf i czarne, sztruksowe spodnie dopełniały wizerunku typowego przedstawiciela tzw. inteligencji pracującej. Obok stała dwudziestokilkuletnia kobieta. Jak się domyślał, żona Romana M.
- Jak wszedłem, leżał tam - mężczyzna wskazał głową w kierunku zwłok, przykrytych teraz wielobarwną narzutą, zdjętą z wersalki.
- A jak pan wszedł do mieszkania?
- No właśnie... To bardzo dziwne - mężczyzna ujął się za brodę z charakterystycznym geście zastanowienia, podciągając jednocześnie wyżej wełniane zakończenie swetra. Gest ten nie umknął uwagi oficera milicji. - Drzwi były otwarte. Nie całkiem, ale... Nie były jednak zamknięte na zamek. Jak gdyby lekko odstawały. Nie wiem, czy mnie pan rozumie ...? - spojrzał na milicjanta - Wujek zawsze zamykał się od środka!
- Zanim pan wszedł... Zadzwonił pan, zapukał?
- Nie pamiętam. Wydaje mi się, że nie. Właśnie dlatego, że te drzwi były otwarte. To znaczy zamknięte, tylko ...
- Rozumiem... A proszę powiedzieć, w jakim celu pan tu przyszedł?
Roman M. spojrzał znów na żonę - Przyniosłem mu zaproszenie na występy w naszej świetlicy... Wujek był na rencie, miał dużo czasu. Lubił jednak grać, szczególnie dla młodzieży. Grał też w jakimś zespole...
Oficer odwrócił wzrok. Patrzył, jak dwaj milicjanci z ekipy dochodzeniowej przeglądają zawartość szafy. Wolno, metodycznie.
- Czy dużo osób go odwiedzało? - spytał niespodziewanie.
- Nie. Nie wiem... Myśmy bywali u niego bardzo rzadko - Roman M. znowu spojrzał na żonę. - Nie częściej, niż raz w miesiącu...
- Czy coś zginęło?
Roman M. rozglądnął się wokół, jak gdyby był tu po raz pierwszy. - Nie wiem. Trudno ocenić...
- A czy pani zauważyła, czy czegoś nie brakuje? - zwrócił się do żony Romana M.
Zofia M. miała zaczerwienione oczy. - Raczej nie. Zrobiła krok w kierunku szafy - milicjant przyglądał się jej uważnie. - Tu wszędzie jest straszny bałagan... Zresztą, wujek nie utrzymywał porządku - uśmiechnęła się blado. - Jeżeli miał coś wartościowego, to raczej nie przechowywał tego w domu.
W tym momencie do mieszkania wszedł lekarz, biegły sądowy z Akademii Medycznej w Krakowie. Wobec tego oficer kazał wyprowadzić z mieszkania Romana M. i jego żonę.
***
Był początek lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Sprawnie funkcjonujący aparat milicji i służby bezpieczeństwa rozpoczął zakrojone na szeroką skalę poszukiwania sprawcy... lub sprawców zabójstwa starszego mężczyzny, który został zamordowany w swoim mieszkaniu, w kamienicy położonej przy jednej z głównych ulic miasta. Przyczyną śmierci były nie tyle liczne obrażenia głowy i górnych kończyn ciała, zadane narzędziem tępym lub tępokrawędzistym, ile uduszenie przez zadławienie, czego dowodziły rozległe wylewy krwawe w głębokich warstwach szyi.
W ciągu jednej nocy, z 13 na 14 stycznia przesłuchano kilkanaście osób mających jakikolwiek związek z Ryszardem W., który, mieszkając samotnie, utrzymywał jednak szerokie kontakty towarzyskie. Wyciągano ich z pościeli i izby wytrzeźwień. Zabierano z modnych wówczas lokali i pijackich melin. Ściągnięto nawet ekipę z psami tropiącymi, które poprowadziły milicjantów w pobliże dworca PKP. Tam ślad się jednak urwał.
Przyjęto roboczą hipotezę, że motywem morderstwa był rabunek. Zmarły znany był bowiem w miejscowym półświatku z handlu walutami i twz. bonami, które stanowiły oficjalny środek płatniczy, głownie w tzw. Pewexach. Handel nimi był jednak zabroniony.
Na taki kierunek śledztwa wskazywał również fakt, że mieszkanie denata zostało splądrowane, a przy zamordowanym mężczyźnie nie znaleziono żadnych pieniędzy, choć było wiadomo, że posiadał przy sobie zawsze znaczne ilości gotówki.
Przeszukujący mieszkanie milicjanci znaleźli je jednak... w szafie. Pod stertą nie pierwszej czystości bielizny znajdowały się dolary amerykańskie, bony oraz polskie złote w łącznej kwocie, która nawet obecnie wystarczyłaby na dostatnie życie licznej rodziny. To rodziło podejrzenie, że sprawcy nie znali dobrze denata i jego zwyczajów. Prowadzący dochodzenie major Robert T. miał jednak własną teorię...
***
Na biurku majora Roberta T. zadźwięczał telefon. Miły, kobiecy głos informował go, że za chwilę otrzyma połączenie z Akademią Medyczną w Krakowie, gdzie przewieziono ciało Ryszarda W.
- Tak słucham - Rober T. ujął słuchawkę (...). Jest pan pewien? Za paznokciami? (...) To nam na razie wystarczy!
Odłożył słuchawkę na widełki - Nooo. To go mamy! - zwrócił się do swojego współpracownika, który z nadzieją przyglądał się poczynaniom przełożonego - Przywieźcie mi tu tego miglanca!
Andrzej Skowron
Dziennik Polski