Zmarł Andrzej Rausz - aktor teatru im. L. Solskiego
access_time 2017-05-25 11:24:00
Z głębokim żalem zawiadamiamy, że dnia 24 maja w wieku lat 80, zmarł Andrzej Rausz - aktor teatru im. L. Solskiego. Msza św. za spokój duszy śp. Andrzeja zostanie odprawiona w piątek 26 maja 2017 r. o godz. 8.30 w Bazylice Katedralnej w Tarnowie.

Poniżej przypominamy wywiad z panem Andrzejem Rauszem umieszczony w "Tarnów z Melpomeną pod rękę".

- Trafił pan do Tarnowa w okresie uważanym do dziś za najlepszy czas Tarnowskiego Teatru. Był początek lat osiemdziesiątych…

- Dokładnie wrzesień 1981 roku. Przeniosłem się z Legnicy do Tarnowa gdyż uważałem, że istnieje tutaj dobry teatr, a Ryszarda Smożewskiego znałem wcześniej z pracy w telewizji. Mogę chyba powiedzieć, że się lubiliśmy; ja w każdym razie uważałem go za bardzo dobrego dyrektora i managera. Pierwszą rolę w Tarnowie zagrałem w spektaklu „Przesąd zwyciężony”. Nie wiem, czy to był dobry czas dla tarnowskiego teatru, raczej uważam, że nie był to dobry czas dla teatru w ogóle. Trzy miesiące później mieliśmy już stan wojenny i przymusową przerwę w pracy. Trzeba było czekać na zgodę władz na granie publicznych przedstawień. Może się mylę, ale wydaje mi się, że tarnowski teatr uzyskał ją stosunkowo wcześnie.

- W latach 80. zagrał pan jednak w Tarnowie sporo ról.

- To prawda. Niektóre z nich pamiętam do dziś, np. w „Pastorałce” Schillera, wyreżyserowanej przez Jerzego Ukleję. Zapamiętałem ten spektakl również dlatego, że w tamtym dziwnym czasie ludzie bardzo emocjonalnie reagowali na to, co działo się na scenie. Myślę, że takie przedstawienie było wówczas potrzebne publiczności. Potem były „Czarownice z Salem” w reżyserii Andrzeja Jakimca, w którym zagrałem z Kazimierzem Borowcem, kolegą ze Starego Teatru. To był rok 1985. Pamiętam również „Warszawiankę” wystawianą na zamku w Dębnie.

- Mimo to zdecydował się pan na opuszczenie Tarnowa i powrót do Legnicy. Dlaczego?

- Otrzymałem od ówczesnego kierownika legnickiej sceny, Józefa Jasielskiego, konkretną propozycję zagrania roli Pankracego w „Nie – Boskiej komedii”. Zgodziłem się i był to dobry wybór. Tę rolę bardzo sobie do dzisiaj cenię. Do Legnicy przenieśliśmy obydwoje z żoną, wspólnie z nami przeniósł się tam również z Tarnowa Jerzy Przewłocki. Dla nas był to roczny epizod, Przewłocki już nie wrócił. Dobrze wspominam Legnicę, ale w Tarnowie już mieliśmy mieszkanie, a ja byłem właściwie z wyboru tarnowianinem.

- Sporo się jednak w tym czasie zmieniło. Kiedy wracał Pan do Tarnowskiego Teatru nie kierował nim już Ryszard Smożewski ale Barbara i Józef Zbirógowie. Pewna epoka w dziejach Teatru im. L. Solskiego dobiegła kresu.

- To prawda i dlatego zanim porozmawiamy o kolejnych latach i dyrektorach, chcę jakoś tamten okres podsumować. Uważam, że tak ja, jak i tarnowski teatr bardzo dużo Smożewskiemu zawdzięczamy. Był nie tylko dyrektorem, ale animatorem zdarzeń teatralnych i kulturalnych. Bardzo dbał o aktorów i pracowników. Przypominam, że były lata 80., a dyrektor pomagał np. tym, którzy mieli kłopoty z milicją i Służbą Bezpieczeństwa. Poza tym w Tarnowie był pozytywny klimat dla teatru, graliśmy różnorodny repertuar, Tarnowski Teatr spełniał rolę, jaką ma spełniać ta instytucja w „monoteatralnym” ośrodku. Ponadto, o czym nie należy zapominać, graliśmy kilkaset przedstawień poza własną siedzibą i Tarnowem. Wracając jednak do państwa Zbirógów. Z Józefem Zbirógiem również znaliśmy się wcześniej, to on zatelefonował do mnie do Legnicy, omówiliśmy szczegóły i w ten sposób znalazłem się znów w Tarnowie.

- I znowu zaczął pan sporo grać. To wówczas pojawiły się w repertuarze „Pieszo”, „Notatki z podziemia”, „Rodzina”…

- Pod względem artystycznym uważam czas dyrekcji Zbirógów za dobry okres tarnowskiego teatru. Dla mnie najważniejsza była rola w „Notatkach z podziemia” wg Fiodora Dostojewskiego w inscenizacji Grzegorza Małeckiego. Nad tą rolą bardzo ciężko pracowałem, zmieniałem wiele jeszcze po premierze, ze spektaklu na spektakl. W czasie prób często spieraliśmy się z reżyserem, ale efekt końcowy pokazał, że warto było. Na takiego reżysera jak Małecki czekałem w swoim zawodowym życiu całe lata. Spektakl miał dobre recenzje, o mnie również pisano dość ciepło. Jeden z recenzentów stwierdził nawet, że ta rola to moje, cytuję: „(…) najciekawsze dokonanie aktorskie. Zresztą coś znacznie większego niż najlepsza ze znanych mi ról. Raczej rodzaj spełnienia się, artystycznego wyzwolenia(…)” Współpracę przy „Notatkach... Grzegorz Małecki zakończył wpisaną do programu dedykacją: „Drogi przyjacielu w Aktorstwie. Twórz, stwarzaj, bądź, dalej, Dalej, DALEJ... „ Wracając zaś do innych tytułów, dobrze wspominam „Pieszo” w reżyserii Michała Pawlickiego. Prezentowaliśmy ten spektakl na Rynku w Tarnowie, później na Festiwalu Sławomira Mrożka. Z prezentacją na Rynku wiąże się tragikomiczna anegdota. W trakcie próby pod Mirosławem Bielińskim urwał się balkon w jednej z kamienic, kiedy miał skoczyć z niego na ciężarówkę. Na szczęście był to młody, wysportowany chłopak, więc do tragedii nie doszło, ale niewiele brakowało. Z innych pozycji repertuarowych warto wspomnieć „Antygonę” i „Bal manekinów” w reżyserii Andrzeja Jakimca.

- Ostatecznie jednak Barbara i Józef Zbirógowie rozstali się z Tarnowem w niezbyt sympatycznych okolicznościach. Odbyło się w tej sprawie nawet głosowanie załogi. Pan był wówczas za czy przeciw ich pozostaniu w teatrze?

- Przeciw. Choć jeszcze raz chcę powiedzieć, że dobrze oceniałem i nadal dobrze oceniam tamten okres pod względem artystycznym. Natomiast pod względem organizacyjnym zaczął się to robić za bardzo „rodzinny teatr”.

- Potem przyszedł, również na krótko, Wiesław Hołdys i narodziła się opinia, że w teatrze rządzi zespół artystyczny, który zmienia dyrektorów.

- Z Wiesławem Hołdysem nigdy nie pracowaliśmy wspólnie, ale miałem wrażenie, że on z kolei chciał robić studencki teatr. Dużo było improwizacji, nie do końca określano rolę aktora w przedstawieniu. Jeżeli natomiast chodzi o cytowaną opinię, to uważam ją za mit, który bardzo długo pokutował w Tarnowie. Spory w teatrze, także między zespołem a dyrektorem, są rzeczą normalną. Tylko w sytuacji sporu mogą powstawać interesujące przedsięwzięcia artystyczne. Teatr, w którym praca polega na wzajemnym poklepywaniu się po ramieniu nie jest dobrym teatrem. Pamiętać przy tym także należy, że teatr nie jest instytucją demokratyczną. Zawsze musi być ktoś, kto podejmuje ostateczne decyzje. Dlatego tak ważne jest, by dyrektor, czy reżyser wiedział zawsze o co mu chodzi, jaki ma cel, co robi i po co.

- Pytam o to właśnie pana, gdyż jako przewodniczący koła ZASP w teatrze uczestniczył pan w większym niż inni stopniu w niektórych rozmowach i spotkaniach.

- Rzeczywiście uczestniczyłem kilkakrotnie w rozmowach prowadzonych w urzędzie wojewódzkim, choć nigdy nie wtrącałem się w tematy dotyczące dotacji, pieniędzy, finansów.

- Przez kolejny okres teatrem kierowali Jan Borek i Jacek Andrucki. Ten ostatni wyreżyserował kilka przedstawień, ale ostatecznie także musiał się z tarnowskim teatrem rozstać.

- Jacek Andrucki realizował w Tarnowie w większości przedstawienia, które wcześniej reżyserował w innych teatrach. Były to swoiste „superprodukcje”, jak „Zorza” Bogusława Schaeffera. Z tamtego okresu warto jednak wspomnieć „Księgę Bałwochwalczą”. Mam do tego spektaklu osobisty stosunek, grałem w nim kilka ról, m.in. rabina i Józefa Stalina, ale nie dlatego go tu przypominam. Tak się złożyło, że równolegle w 1992 roku zrealizowano „Księgę...” w Gdyni. Wiele osób twierdziło, że nasze przedstawienie było dużo ciekawsze, potwierdzeniem tego może być fakt, że graliśmy je nie tylko w Tarnowie i cieszyło się zainteresowaniem publiczności.

- Ostatnim spektaklem, którym zagrał pan na tarnowskiej scenie była „Lekcja” Ionesco w reżyserii Tomasza Kowalskiego. Dla niego był to dyplom, dla pana spektakl jubileuszowy.

- To prawda, uczciłem w ten sposób 35 lat pracy. Spektakl ten wywołał wiele kontrowersji, został przez niektórych oceniony źle. Dla mnie natomiast najważniejsza będzie recenzja Krystiana Lupy, który oglądał „Lekcję” ze względu na jej dyplomowy charakter. „Muszę dodać, że zachwyciła mnie kreacja pana Andrzeja Rausza, grającego rolę profesora. Dawno nie oglądałem aktorstwa tak charakterystycznego i prawdziwego zarazem, dysponującego siłą i delikatnością rysunku, bezbłędną intuicją i znakomitym smakiem. Ani cienia prowincjonalizmu. Najlepsze polskie teatry mogłyby pozazdrościć takiego aktora...” – napisał Krystian Lupa. Premiera „Lekcji” zbiegła się w czasie z kolejną zmianą dyrektora i zagraliśmy niewiele razy. Dyrektor Jerzy Sopoćko obiecywał wznowienie spektaklu, ale nie dotrzymał obietnicy. W ten sposób zakończyła się moja praca w Tarnowskim Teatrze. W tym zresztą czasie teatr ten tracił szybko na znaczeniu. Później występowałem jeszcze w przedstawieniu „Czas odwiedzin” według Felixa Mitterera, reżyserowanym przez Roberta Kuźniara. Była to niezależna produkcja realizowana na zlecenie konsulatu austriackiego w Krakowie. Spektakl ten był później prezentowany m.in. w Tarnowie i Krakowie.

- W 35 - letniej karierze zagrał pan 150 ról teatralnych i wystąpił w przeszło 20 filmach. Niewielu kolegów może poszczycić się takim dorobkiem.

- Pracowałem raptem w czterech teatrach. Np. krakowska „Groteska” wtedy była nieco innym teatrem niż dzisiaj. Obok spektakli dla dzieci były w repertuarze również ambitne spektakle dla dorosłych. Pracowali tam wówczas m.in. Jerzy Trela i Kazimierz Kaczor. Doświadczenia wyniesione z „Groteski” bardzo często później się przydawały. Później Wrocław, Legnica i Tarnów, niewiele więc przez te lata wędrowałem. W filmie grałem różne role, czasem były to przysłowiowe „tylne nogi słonia”. Były to jednak ciekawe doświadczenia, a przede wszystkim pewna odmiana, sposób na regenerację sił pomiędzy pracą w teatrze. Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że mam co wspominać, ale młodszym kolegom chcę powiedzieć, że zawód aktora to przede wszystkim każda następna rola. Wspomnienia są ważne i miłe, jeśli są i osiągnięcia, ale ta praca nie polega na odcinaniu kuponów. Trzeba mieć świadomość, że za każdym razem zaczyna się od nowa. Do tego potrzeba jeszcze odrobiny szczęścia, zbiegu okoliczności, trafienia na odpowiednią sztukę, rolę, reżysera… Powiedziałem przed laty w jednym z wywiadów, że zawód aktora uważam za taki sam jak każdy inny, tyle tylko, że może się on stać największym zawodem w życiu. Dziś mogę powtórzyć te słowa z pełną odpowiedzialnością.

Rozmawiał Piotr Filip

 Andrzej Rausz- ur. 7 kwietnia 1937 roku w Bydgoszczy. Liceum ogólnokształcące ukończył w Krakowie i po maturze rozpoczął studia zootechniczne. Jest inżynierem - zootechnikiem. W czasie studiów rozpoczął współpracę z krakowskim Teatrem 38. Od 1960 do 1977 roku pracował w krakowskim teatrze „Groteska”, współpracując w tym czasie m.in. ze Starym Teatrem. W latach 1977 - 78 był aktorem w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, 1878 – 81 w Legnicy. W 1981 roku trafił do Tarnowa, gdzie spędził siedem lat. W sezonie 1987 – 88 ponownie w Legnicy, a od 1988 roku w Tarnowie. W 1995 roku przeszedł na emeryturę. W okresie 35 lat pracy zagrał w teatrze około 150 ról. Za najważniejsze uważa rolę Anzelma w „Pierwszym dniu wolności”, Pankracego w „Nie – Boskiej komedii” (zagrane w teatrze w Legnicy) oraz tarnowski spektakl „Notatki z podziemia” w reżyserii Grzegorza Małeckiego z roku 1989. Wystąpił również w przeszło 20 filmach. Pierwszym był „Ogniomistrz Kaleń”, później współpracował m.in. z Krzysztofem Zanussim („Życie za życie”), Januszem Majewskim („Zazdrość i medycyna”, główna rola w filmie „Docent Hamler”). Po raz ostatni wystąpił na scenie tarnowskiego teatru w spektaklu „Lekcja” w reżyserii Tomasza Kowalskiego w roku 1995.

Na zdjęciu Andrzej Rausz jako On w "Notatakach z podziemia" F. Dostojewskiego wreżyserii Grzegorza Małeckiego (1989 r.) - fotografia z archiwum Teatru.

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A