Coraz bliżej włoskich wulkanów
access_time 2004-07-29 09:01:35

Rafał Płanik i Kuba Rodzaj - dwaj młodzi tarnowianie, wyruszyli 9 lipca na dwumiesięczną wyprawę rowerową po Europie. Ich celem są włoskie wulkany - Wezuwiusz i Etna. Do Tarnowa zamierzają wrócić w pierwszej połowie września.

[[fotka1]] Śmiałkowie kontaktują się na bieżąco z redakcją "Dziennika" - patronem medialnym wyprawy - drogą e-mailową, by podzielić się z naszymi Czytelnikami wrażeniami z kolejnych dni podróży.

- Opuszczamy Balaton żegnani drobnym deszczykiem, przed którym nie udaje nam się uciec od dwóch dni - piszą Rafał i Kuba. - Zmierzamy do miejscowości Redics, która jest przejściem granicznym pomiędzy Węgrami a Słowenią. Do granicy docieramy po południu chroniąc się na chwilkę przed deszczem w ostatnim sklepie po stronie węgierskiej. Tam właśnie zamieniamy nasze ostatnie forinty na batony. Odprawa graniczna przebiega sprawnie i już po chwili jedziemy drogą wiodącą nas po ziemiach słoweńskich.

Na przymusowym postoju, spowodowanym pęknięciem szprychy, Kuba znajduje skrót prowadzący przez teren Chorwacji, który umożliwi nam zaoszczędzenie kilkunastu kilometrów drogi. Zmierzamy więc w kierunku granicy chorwackiej. Wjeżdżamy tam bez problemu na podstawie dowodu osobistego, ale przy próbie wyjazdu, by wrócić z powrotem do Słowenii, pojawia się problem. Okazuje się bowiem, że jest to przejście tylko dla miejscowej ludności zamieszkującej pobliskie wioski. Po krótkiej pertraktacji z celnikami otrzymujemy na szczęście pozwolenie, by przedostać się z powrotem na teren Słowenii.

Pogoda ulega zmianie - tym razem słońce bardzo mocno przygrzewa. Po chwili kolejna szprycha odmawia posłuszeństwa. Prowizoryczną naprawę robimy na miejscu, ale mimo tego moje koło przypomina kształtem wielokąt, co jest odczuwalne podczas jazdy. Decyzja jest szybka: niezbędną naprawę trzeba dokonać, zanim koło uniemożliwi dalszą jazdę. Docieramy do miejscowości Ptuj, która okazuje się turystyczną enklawą zamożnych ludzi. Najtańszy nocleg, jaki udaje się nam znaleźć, to 25 euro od osoby. Co prawda właściciel zachwala, że śniadanie jest wliczone w cenę - nas jednak nie stać na takie rarytasy, więc jedziemy kilometr za miasto. Tam, przy akompaniamencie lekkiego deszczyku padającego do rzeki Drawy, rozkładamy namiot i zasypiamy zmęczeni 160 kilometrami spędzonymi na rowerach.

Wczesnym rankiem pobudka. Udajemy się do serwisu rowerowego. Właściciel przychodzi jednak dopiero po godzinie i oznajmia, że zaplecenie koła na nowych szprychach to koszt 10 euro, na co musimy się zgodzić. Po godzinie wyruszamy już w dalszą drogę do miejscowości Celje. Zwiedzamy tu zamek, na który wspinaczka na rowerach zajmuje nam 30 minut, ale widok, jaki w zamian mamy okazję podziwiać, pokrywa z nawiązką poniesiony trud. Do końca dnia czeka nas jeszcze 30-kilometrowy zjazd do miejscowości Rymanowskie Replice, który pokonaliśmy szybko zatrzymując się po drodze tylko w małej mieścinie, do której na festyn przyjechała chyba połowa mieszkańców Ljubljany.

Nocleg tym razem to mała wiata, którą udostępnia nam starsza pani mieszkająca w domku obok. Tym razem jesteśmy pewni, że deszcz nie zakłóci nam snu. Słoneczny poranek umożliwił nam wysuszenie wilgotnych ubrań oraz namiotu.

Ten dzień upłynął nam na wspinaniu pod prąd rzeki Sawy, która ma swój początek w Jeziorze Bohinj. Podróżujemy wzdłuż jej dorzecza aż do stolicy Słowenii- Ljubljany. Nocleg znajdujemy na samej Starówce, na plebani obok zabytkowego kościółka. Korzystając jeszcze z chwili wolnego czasu wychodzimy na Stare Miasto i błądząc pomiędzy uliczkami tej urokliwej stolicy zastaje nas wieczór. Prowadzeni ostatkami sił odnajdujemy nasz dzisiejszy dom, którym jest plebania, po czym zapadamy w kamienny sen.

Sponsorami ekspedycji rowerowej do Włoch są: RPM Reklama Radiowa, Filabora i Rowmix. Patronat medialny sprawują: "Dziennik Polski" i RDN Małopolska. (JUS)

Komentarze...
testststs 10,2,9,1,A